Euro Vs Ameri

26.07.2021r.

Pod naciskami z różnych stron pora na dywagacje i omówienie, czym są gry w stylu amerykańskim oraz gry w stylu europejskim, popularnie nazywane „ameritrashem” oraz „eurogrami” lub bardziej złośliwie „eurosucharami”.

Najlepiej będzie to zobrazować na dwóch dużych tytułach, które ze sobą mniej lub bardziej konkurują, czyli Twilight Imperium oraz Eclipse. Konkurencja ta wynika głównie z tego, że obie to strategie w dużych pudelkach, gdzie dowodzimy cywilizacją w kosmosie. Budujemy floty, powiększamy imperium i rozwijamy technologie, aby ostatecznie zdominować galaktykę.

Twilight Imperium vs Eclipse Twilight Imperium vs Eclipse

Zanim jednak przejdziemy do konkretów, trzeba zwrócić uwagę na jedną rzecz. Świat się zmienia i nic nie jest czarno-białe. Coraz częściej zapożyczane bywają elementy z jednego lub drugiego gatunku, przez co powstają mniejsze lub większe hybrydy zwane u nas „krojcongami”.

Należy też zadać pytanie, czy jest sens szufladkowania gier. Tak i nie. Wiedząc, w jaki typ planszówka się wpisuje, możemy zawczasu podziękować, zamiast biec do sklepu na zakupy, zwłaszcza gdy jest stuprocentowym reprezentantem swojego gatunku lub gdy jest jakąś krzyżówką, która tylko trochę przechyla się na jedną ze stron – wtedy może nas pozytywnie zaskoczyć (lub rozczarować).

A czy to w ogóle istotne, jaki jest typ gry, skoro mi się podoba? Bo nie znam osoby, która tak samo lubi oba typy. Zawsze ktoś jest mocniej jedną nogą, po którejś ze stron, pytanie tylko jak mocno!

No to pora na różnice – najpierw fabuła oraz klimat!
Plansza rasy w Twilight Imperium ma na odwrocie długi fabularny opis cywilizacji. Jakby tego było mało, każda posiada też cytat postaci, aby dodatkowo podkreślić jej charakter. W Eclipse zaś nic nie mamy, tzn. mamy albo rasę ludzi, albo kosmitów i tyle. Możemy liczyć co najwyżej na nazwę rasy oraz rodzimej planety. Twilight Imperium vs Eclipse Na swojego rodzaju plus: statki każdej z ras mają inny wygląd figurek (o dziwo, nie są to drewniane pionki). Czemu akurat nie do końca plus? Bo trzeba zapamiętać dwadzieścia cztery wyglądy statków, aby rozróżniać łatwo, co jest czym.
Twilight Imperium vs Eclipse A jak jest w Twilight Imperium? Figurki jednakowe dla wszystkich (gdyby je zróżnicować, mielibyśmy ponad sto różnych miniatur, a pamiętanie, co jest czym, byłoby bardzo uciążliwe), tak więc mamy komplety różniące się tylko kolorem stosownie do maksymalnej liczby graczy, a nie dostępnych frakcji.
Twilight Imperium vs Eclipse Dowódcy są reprezentowani kartą z imieniem i nazwiskiem, a nie tylko funkcją, a druga strona karty ma odrobinę fabularnego tekstu dla dodania charakteru postaci. Na kartach akcji również znajdziemy fabularne teksty poza konkretnym działaniem karty. Karty planet też są zagospodarowane opisem poza grafiką.
Ambasadorzy u konkurencji są tylko bezimiennymi znacznikami… Kart nie ma, a na tekturowych tokenach brakuje opisów.

Jakby jeszcze było mało, to w Twilight Imperium mamy znaczniki dla każdej z siedemnastu frakcji z ich unikatowym logo, co kompletnie nie ma sensu, bo mogłoby być jedynie figurki okrętów, tylko w odpowiednich kolorach dla każdego z graczy (spora oszczędność na tekturze). Mimo to, aby bardziej podkreślić dominację na planszy, są zindywidualizowane dla każdej z cywilizacji i mają ich godło. Twilight Imperium vs Eclipse

Wniosek jest prosty: gry w stylu amerykańskim uwielbiają historię i tworzenie świata. To taka sama, a czasem ważniejsza rzecz od samej mechaniki w grze. Mamy poczuć się, jakbyśmy to my byli w tym uniwersum i wszystko dotyczyło nas bezpośrednio.

Koniec końców to takie Hollywood. Wszystko musi być z rozmachem, to nie jest film dokumentalny i suche fakty. Musi być uzasadnienie tego, co się dzieje, dobra fabuła i wciągająca historia. Mamy się wczuć w to, co się dzieje na planszy i zrozumieć sposób myślenia postaci, którymi kierujemy.
Skoro to jak film, to oczywiście muszą też być emocje podsycone tym, że to właśnie podstępna Federacja Sól zniszczyła nasze Ambicje Ikara stacjonujące na Creussie.
Każda gra ma być historią, którą piszemy na nowo i możemy się utożsamiać z postaciami, które w niej występują. Całą strategię możemy spróbować prowadzić zgodnie z filozofią frakcji, którą aktualnie toczymy mecz. Dostajemy dodatkowe narzędzia, do urozmaicenia całej zabawy.

Co natomiast z mechaniką?
Każda gra musi mieć zbiór zasad rozgrywki i tu jest też dość odmiennie podejście do tematu.
W grach „europejskich” zazwyczaj eliminuje się losowość, gdzie tylko się da. Zdobywa się punkty zwycięstwa i gra do samego końca, kiedy to sprawdzamy, kto nazbierał ich najwięcej. Całość sprowadza się do tego, aby optymalnie wykonywać swoje ruchy. Czasem, gdy się gra w kilka osób, każdy się czuje tak, jakby grał sam.

W ameritrash, skoro stawia się na emocje, losowość jest często ważną częścią determinującą sukces lub porażkę, bo nie mamy nigdy stuprocentowej kontroli. Dzięki temu możemy szacować prawdopodobieństwo, ale nadal może się pojawić Lukę Skywalker, który niszczy gwiazdę śmierci. Chociaż gracz musi wyrzucić pięć szóstek na pięć rzutów, to może się to zdarzyć, co dodaje epickości takiej rozgrywce i jest co wspominać (lub próbować wyprzeć z pamięci, jak nasza gwiazda śmierci została zniszczona). Kolejna rzecz: to często mamy negatywne interakcje pomiędzy graczami, wspierane przez grę, czyli nawet jak ruch przeciwnika był optymalny, to możemy mu teraz za to dopiec, kompletnie nic nie zyskując. Nie tylko więc myślimy, co nam się najbardziej opłaca albo jak zablokować przeciwnika, często mamy też możliwości szkodzenia innym, nawet swoim kosztem. To prowadzi niekiedy do większych lub mniejszych kłótni i spięć pomiędzy grającymi, dobrze jest więc umieć odróżniać to, co dzieje się na planszy, od tego, co składa się na życie codzienne. To, że ktoś nam zniszczył Słońce Wojny, nie oznacza, że mamy przestać się do niego odzywać po grze.

Podsumowując:
Przegrałeś, gdy zrobiłeś wszystko perfekcyjnie i zły los na trzy próby nie pozwolił Ci uzyskać więcej niż jedno oczko, ale pocieszył Cię, mówiąc, że nawet największy Czarnoksiężnik Bruno Śmiesznonosy upadł pod naporem mrocznych sił i gdybyś tylko zdobył amulet przeznaczenia, Twoje marzenia o wielkiej potędze by się spełniły? To brzmi jak gra w stylu amerykańskim. Zwłaszcza gdy na trzecie próbie wypadło Ci sześć oczek, ale któryś z graczy zagrał kartę, aby przestawić Ci wynik na kostce.
Gdy przez większość gry pamiętałeś, jakie pojawiały się karty, ile punktów dzieli Cię od pierwszego miejsca i że na pewno instrukcja głosiła, że czerwony chłopek dodaje dodatkowy punkt, ale – jak się okazało – robi to tylko na czerwonym, a nie niebieskim polu, do tego jednak źle zapamiętałeś zagrane karty, zamiana miejsc jeszcze nie została użyta i przegrywasz o jeden punkt, bo zawiodła Cię pamięć i matematyka po dwóch godzinach liczenia w pamięci… I nie wiesz, czy zbierałeś punkty za budowane zamki i drogi, uszyte ciuchy czy w sumie terraformowałeś Wenus, tylko ten cholerny czerwony pionek zawiódł i może jednak policzymy punkty jeszcze raz – to raczej jest planszówka w stylu europejskim.

Jak doskonale wiadomo (mam nadzieję!), zaliczam się do tych, którzy preferują emocje i atmosferę podczas rozgrywki i dziewięćdziesiąt procent moich gier zalicza się do grona gier w stylu amerykańskim. Planszówka ma być jak dobry film sensacyjny, zaskakiwać, być nieprzewidywalna i pełna napięcia. Ponadto pozwala mieć różne zakończenia, bo finał zawsze jest inny. Właśnie dlatego Twilight Imperium jest moją ulubioną grą, grą doskonałą i nie mogę się doczekać, aż zabiorę się za recenzję konkurencyjnego Eclipse’a, bo jest sporo o tej grze do napisania.

Szóstek!

Śląska KsiężcznikaŚląska KsiężcznikaŚląska KsiężcznikaŚląska KsiężcznikaŚląska KsiężcznikaŚląska Księżcznika

Zapraszam do kontaktu oraz współpracy wydawców dużych i małych, twórców i fascynatów gier planszowych poprzez e-mail slaskaksiezniczka Małpa gmail Kropka com lub bezpośrednio na .

Strona wykorzystuję pliki cookies w celu analizy ruchu na stronie, funkcji społecznościowych oraz narzędzi marketingowych. Szczegóły znajdziesz w polityce cookies.
Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Tak | Nie