Co mi się najbardziej nie podoba w grach planszowych w stylu amerykańskim

27.05.2023r.
Dawno nie dzieliłem się swoimi przemyśleniami. Nie dlatego, że ich nie mam, wręcz przeciwnie. Po prostu strasznie mało czasu mam ostatnio na pisanie, więc jak już się biorę do pisania artykułu, to wolę zrobić recenzję.

Czemu mam mało czasu? To też chciałem poruszyć i się trochę usprawiedliwić… Niestety poległem po dwóch akapitach…

Teraz jednak postanowiłem wziąć się w garść i podzielić czymś, co wyszło podczas ciekawej dyskusji m.in. odnośnie do tego, że nie lubię Wojny o Pierścień (tej planszowej), a jak dodałem, że sprzedałem Mage Knighta, zostałem poproszony o opuszczenie lokalu. Niby na żarty, ale dziesięć minut później byłem już w aucie… Przypadek? Mam nadzieję!

Dobra, do głównego tematu, bo długo zastanawiałem się nad tym, dlaczego mi nie podchodzą planszówki, które na pierwszy rzut oka posiadają większość rzeczy, które lubię. Dużo figurek, ciekawy świat, dobry styl, można by rzec, że powinien być gwarantowany sukces na znalezienie miejsca u mnie na półce, a jednak nic z tego.

Myślałem, myślałem i chyba wymyśliłem.

Otóż zniechęcają mnie losowe, sztuczne ograniczenia w sposobie prowadzenia rozgrywki. To nie najlepsze określenie, dlatego zaraz postaram się to wytłumaczyć na przykładach.

Jestem klimaciarzem i często przed rozgrywką zakładam sobie sposób, w jaki będę dziś grać. W trakcie meczu zaś dokładam wszelkich starań, aby go zrealizować. Na przykład w Twilight Imperium przyjmuję, że dziś będę maksymalnie agresywny i zajmę się tylko rozwojem wojskowych technologii. Nie patrzę na cele, nie patrzę na planety. Robię to, co sobie założyłem w mojej fabularnej wizji, naparzam każdego. Rozkoszuję się realizacją założonego planu, a nie szaloną rywalizacją o zwycięstwo. Tak, tak, wiem, bardzo często też zakładam bezwzględną walkę o punkty zwycięstwa. Wtedy spiskuję, wbijam nóż w plecy i robię wszystko, by wygrać. Wciąż jest to jednak z góry założony plan. Czy dziś jest dzień, gdy trzeba dodać zwycięstwo do kolekcji, bo już dawno się korona nie pojawiła na głowie? A może jednak odpuścić i zrobić sobie przyjemną wędrówkę, bawiąc w handlarza czy naukowca? Koniec końców to będzie kilka długich godzin, a chcę się dobrze bawić i czerpać przyjemność przez całą rozgrywkę.

Mając to na uwadze, pora powiedzieć, o co mi chodzi z tymi losowymi ograniczeniami. Na początek weźmy Eclipse. Tutaj dostępne do zdobycia technologie są losowe i ograniczone aktualnie dostępnymi żetonikami w puli. Nie znoszę takiego rozwiązania. Nie podoba mi się, że nie mogę odkryć technologii tylko dlatego, że ktoś ją zabrał przede mną albo jeszcze nie została wyciągnięta z woreczka! Powinno być wręcz przeciwnie: jak ktoś coś odkrył, to można to skopiować i kupić taniej. Przecież wiemy, że bombę atomową mają nie tylko Amerykanie, ale też Ruskie czy Chiny. Podkradanie technologii to paskudna, ale stosowana technika.

To jest właśnie dla mnie przykład sztucznego ograniczenia. Moje założenie przedmeczowe, jak będę prowadzić cywilizację, jest tłamszone lub całkowicie zablokowane wyłącznie przez głupią losowość.
Nie mam problemu z wymogiem trzech czerwonych technologii, aby zrobić słońca wojny w Twilight Imperium, bo to jest stałe ograniczenie, znane od początku. Oczywiście galaktyka może wpłynąć na szybkość jej osiągnięcia, ale nie uniemożliwić z powodu układu Marsa i Wenus… Albo raczej Primor i Mallice.

Z bardzo podobnego powodu nie trawię Mage Knighta. Nie mogę sobie zrobić fikuśnego maga ognia, który pali wszystkie wioski i ściąga grad meteorytów! Jestem uzależniony od tego, jakie karty wejdą do zakupu na rynku. Nie będzie płonących dłoni, to trzeba zmienić plan. Plan, którego zmieniać nie chcę! Mało tego, nie mogę wybrać talentów, które wzmocnią moje ogniste moce, bo muszę również je losować (tak, tak, wiem, mogę wybrać z tworzącej się puli odrzuconych talentów innych, ale to są słowa kluczowe: „odrzucone” i „tworzącej”). O zgrozo, niczego tak bardzo nie znoszę w planszówkach (i komputerowych grach również) jak losowego rozwoju postaci…

Oczywiście w pełni rozumiem ten zabieg oraz to, czemu on się ludziom podoba. Z aktualnie dostępnych środków trzeba zbudować najlepsze rozwiązanie. To oczywiście też powoduje, że twórcy mogą wklejać świetne hasło marketingowe „olbrzymia regrywalność”, „każda rozgrywka jest inna”. Z jednej strony trudno to podważyć, ja zaś uważam, że regrywalność jest niewielka, a rozgrywka taka sama, bo zawsze będzie losowa, a nie zaplanowana… Za wzór do naśladowania podam szachy. Tutaj jest prawdziwa regrywalność i większość rozgrywek jest inna (te, które się kończą „klasycznym” matem w trzech ruchach, ja uznaję za takie same).

Na szczęście gier planszowych jest na świecie bardzo dużo, więc każdy może wybrać coś dla siebie i jak mówię, rozumiem zachwyt nad taką mechaniką. Niesamowicie utrudnia powtarzanie najlepszego wypracowanego wzorca, bo zawsze trzeba na bieżąco modyfikować plan, zależnie od tego, co los przyniesie do wyboru.


Mnie to jednak nigdy nie jarało, dlatego też tak niechętnie zasiadam do wszelkich karcianek z mechaniką budowania talii. Preferuję gotowe, budowane na spokojnie przed rozgrywką, jak Warhammer 40k Podbój.

Wspominałem na początku o Wojnie o Pierścień. Jeśli jeszcze nie wiadomo dlaczego, to już mówię, jaki mam z nią problem.

Dla mnie jest to w dużej mierze gra bitewna, a w takowych lubię mieć pełną kontrolę i swobodę odnośnie do tego, co wyprawiają moje ludziki… Niestety w WoP pojawiają się kości dostępnych akcji. Znowu rozwiązanie, które rozumiem, ale mnie odpycha i zabiera frajdę z rozgrywki. Jaką pipą jest Sauron, skoro nie może wydawać rozkazów jak chce, kiedy chce i komu chce!

Irytuje mnie uzależnienie swoich działań od losu i kostek.

Jest to dla mnie tak, jakbym w War Roomie na początku rundy rzucał k9 o to, ile będę mieć dostępnych rozkazów…

Jak mówiłem na początku, jestem klimaciarzem, a lata bitewnego WH40k czy Warhammer RPG zrobiły swoje. Kiedy prowadzę frakcję, rozwijam postać, tworzę sobie w głowie fabularną wizję, którą chcę podążać i omijać przeszkody powstające wskutek działań innych graczy. Ba, uwielbiam, jak ktoś krzyżuje mi plany jakimś zagraniem, sprytnym ruchem, którego nie przewidziałem, czy wygraniem licytacji inicjatywy, bo robi to GRACZ i muszę dostosowywać swoje działania do ruchów przeciwnika, a nie odgórnie narzuconego „losowego ograniczenia”.

Szóstek!

Śląska KsiężcznikaŚląska KsiężcznikaŚląska KsiężcznikaŚląska KsiężcznikaŚląska KsiężcznikaŚląska Księżcznika

Galeria

Zdjęcie lekko powiązane z tematem :) Co mi się najbardziej nie podoba w grach planszowych w stylu amerykańskim

Zapraszam do kontaktu oraz współpracy wydawców dużych i małych, twórców i fascynatów gier planszowych poprzez e-mail slaskaksiezniczka Małpa gmail Kropka com lub bezpośrednio na .

Strona wykorzystuję pliki cookies w celu analizy ruchu na stronie, funkcji społecznościowych oraz narzędzi marketingowych. Szczegóły znajdziesz w polityce cookies.
Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Tak | Nie